Góry

2009 05 17 Groń Jana Pawła II

  • Kategoria: Góry
  • Odsłony: 5581

{gallery}Fotografia/gory/2009_05_17_gron_jp{/gallery}

Szlak czerwony i żółty z Krzeszowa są bardzo przyjemnymi, zróżnicowanymi i malowniczymi ścieżkami. Oba bardzo mało uczęszczane, toteż zdziwieni byliśmy wielce, gdy okazało się, że na górze aż roi się od ludzi. Była niedziela, a cały ten tłum Groń zawdzięcza szlakom które łączą Wadowice z kaplicą Jana Pawła II na Groni- zielonemu i niebieskiemu. Jeśli ktoś chce się wybrać na przyjemny, niezbyt ciężki i jednocześnie atrakcyjny wizualnie jednodniowy spacer w Beskid Mały, to Groń jest idealna. U góry można kupić w kaplicy święte obrazki z papieżem polakiem po jedyne 10 zł za sztukę, oraz przybić sobie 4 różne pieczątki w schronisku (ja zrezygnowałem po dwóch) i piątą w kaplicy- oczywiście z papieżem. Z tej ostatniej też zrezygnowałem. Przy kaplicy porządku pilnował starszy pan, który tak oto rzekł do dzieciaka, który dorwał pieczątkę i postanowił ozdobić swoje ręce papieżem:" -Ej chłopcze! Co robisz z tą pieczątką?!. To nie zabawka, to Ojciec Święty. Jeszcze dostaniesz zakażenia!". 

Panoramy: {gallery}Fotografia/gory/2009_05_17_gron_jp/pan:590:100{/gallery}

2009 05 01-03 Tatry

  • Kategoria: Góry
  • Odsłony: 6689

{gallery}Fotografia/gory/2009_05_01_tatry{/gallery}

Dolina Pięciu Stawów Polskich
Trasę zaczynamy od parkingu w Polanie Palenice. Niestety- jest długi weekend majowy- tłum turystów. Tłoczno i gęsto jak w Biedronce przy kasie.  Całe rodziny, z dziećmi, z wózkami, z wszystkim. Odbywa się też pewnego rodzaju rewia mody. Słowo „turyści” to może trochę przesada. Większość z nich to po prostu (jak to nazywa mój mniej tolerancyjny kolega) sandałkowi cze lub też sandałkowi turyści. Jednym słowem- poruszamy się w składającej się z człapiących ludzi biomasie, która niesie nas mniej więcej w kierunku w którym podążamy. Ale nie przejmujemy się nic, albowiem za moment biomasa dotrze do Schroniska w Roztoce (nisko położone schronisko jakieś 20 minut spacerku od parkingu w Polanie) i tu nieco się rozrzedzi . Około połowa z sandałkowiczów z żalem uświadomi sobie, że to jednak nie jest ich dzień, i raczej sobie odpuszczą, kwitując swój marsz piwkiem w schronisku (lub dwoma), i mając nadzieję, że wykonane do tej pory zdjęcia wystarczą do późniejszych prezentacji w gronie znajomych.  A pozostała połowa biomasy posuwa się dalej do Wodogrzmotów Mickiewicza. I tu znów większa jej część , głównie ta zdyszana i wyposażona w ekwipunek bardziej odpowiedni do miejskiego lansingu niż łażenia po górach, dokona rewizji planów wycieczkowych po czym spłynie spokojnie z powrotem zaskoczona faktem, że szlak wiedzie nie dość, że pod górę to jeszcze przez lód, błoto i coraz głębszy śnieg.   Dalej pójdą już tylko turyści którzy wyposażeni są w dwie niezbędne rzeczy: podstawową wiedzę na temat warunków w Tatrach, oraz garderobę potrzebną do swobodnego poruszania się po górach zimą (z czego drugie wynika z pierwszego).  A my wraz z nimi. Ścieżka wspina się leniwie Doliną Roztoki by potem odbić z zielonego szlaku na stromy i śliski szlak czarny. Złażony, kruchy i pomarznięty śnieg czyni to podejście dość trudnym i powodującym refleksje na temat zbyt dużej ilości wypalonych papierosów oraz zbyt mało aktywnego trybu życia. Niektóre ścieżki w górach potrafią to aż za dobrze.  Ale niedługo potem docieramy do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, a błogi odpoczynek pod jego murami i widoki powodują zgoła odmienną od poprzedniej refleksję której jakże idealnym dopełnieniem byłby papieros i piwko. Tak to już jest. Można by tak siedzieć, gapić i chłonąć urok tego miejsca, ale trzeba powoli zbierać się do zejścia. A no to zahaczymy jeszcze oczywiście o Wielki Staw Polski , podejmiemy kilka prób uchwycenia klimatu na zdjęciach i zejdziemy szlakiem zielonym.  Sielankowość popsuł nieco helikopter TOPRu (a raczej cel jego przybycia), który wylądował jakieś 10 metrów od ścieżki którą szliśmy. Otóż w tym samym czasie topniejący śnieg odsłonił zwłoki turysty, który jak się potem okazało był zaginionym w listopadzie zeszłego roku wraz z koleżanką studentem z Krakowa.  Jego koleżankę odnaleziono w tej okolicy dwa dni później. Fakt ten przypomniał nam o szacunku jakim zawsze należy obdarzać Tatry i ostrożności której nigdy za wiele, zwłaszcza gdy panuje zimowa aura. Na szczęście my nie planowaliśmy wchodzić na trudne szlaki- te zostawmy sobie na lato.

Strategia „Na Burzę”
Wokół przepełnionego parkingu z którego rozpoczyna marsz cała biomasa majowo-weekendowych turystów roi się oczywiście od kramów z pamiątkami. Normalka. Niestety, większość przyjezdnych w ogóle nie zwraca na nie uwagi i pośpiesznie drepta w kierunku Wodogrzmotów. Sklepikarze chcąc ich zatrzymać i nakłonić do zakupów wymyślili strategię marketingową „Na Burzę”. Polega to na tym, że schodzą się w kilku, patrzą z zafrapowaniem i niekłamanym zatroskaniem ku najbliższym szczytom i głośno, łamaną góralszczyzną dyskutują o tej strasznej chmurze burzowej co to nad górami zawisła. Robią to w taki sposób, że pomyśleć by można, iż wyprawa w tym kierunku byłaby czystym szaleństwem.  – Nad Wodogrzmotami już leje!- krzyczy jeden. -Będzie lać do wieczora- dodaje drugi. Tymczasem nawet moje laickie oko widzi wyraźnie że, nie dość że owa chmura nie ma nic wspólnego z deszczem, to jeszcze wisi  zupełnie gdzie indziej. Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że tego dnia nie spadła ani jedna kropla deszczu. Ani nad Wodogrzmotami, ani gdziekolwiek indziej. Czy turyści się na to nabierają? Nie wiem- nie sprawdzałem, podreptałem dalej.

Sympatex vs Smalec
Rzecz ma się o butach, i muszę o tym napisać gdyż jestem zbulwersowany marketingowym gównem jakim szprycują nas producenci obuwia. Pierwszego dnia chodzenia po mokrym śniegu buty przemokły mi  całkowicie. Skarpetki miałem suche tylko na wysokości ściągaczy. Nie przepuszczały tylko na pierwszym wyjeździe, a zaczęły przemakać zanim się jeszcze dobrze rozchodziły, czyli  już na drugim wypadzie w góry.  Kupiłem w prawdzie nie profesjonalne,  ale z grubej skóry, wyposażone w membranę „wodoodporną” (co w połączeniu tworzy system o szumnej nazwie water resistant), przeznaczone do chodzenia po górach w warunkach zimowych. Producent tak o nich pisze: „Wysoki poziom oddychalności został osiągnięty bez obniżenia właściwości wodoodpornych. Finalny rezultat to wydajne oddychające, trwałe, wodoodporne obuwie - co bezpośrednio przekłada się na    wygodę i zadowolenie waszych stóp.
System ten nie przepuszcza wody z zewnątrz, równocześnie odprowadza wilgoć z wnętrza buta. Zapewnia to stopom suchość i komfort”.
A ja dodam od siebie: gówno prawda!
A ponieważ drugiego dnia wyprawy nie chciałem już chodzić w butach wypełnionych wodą, postanowiłem poradzić sobie z tym starym sposobem bieszczadzkich łazików: nacieranie skóry tłuszczem, w tym wypadku najlepszym dostępnym czyli smalcem.  Drugiego dnia buty przemokły mi  nieznacznie tylko na zgięciach. Smalec lepszy od Sympatexu. Zawsze to wiedziałem ale jakoś dałem się zwieść  reklamowym hasłom. Nauczka na przyszłość.

Niby prosty a ciężki. Szlak czerwony Przełęcz pod Kondracką Kopą – Kasprowy Wierch
Pogoda nie dopisała. Zachmurzenie i mgła. No ale siedzieć przecież bezczynnie nie będziemy. Po wypiciu kawy w schronisku na Kondrackiej Hali ustalamy, że pójdziemy na Kasprowy przez przełęcz pod Kondracką Kopą. Od Kopy to już cały czas granią będzie lekko- tak sobie myślimy- to przecież lajtowy szlak. Stwierdzenie to pewnie byłoby słuszne, gdyby dotyczyło słonecznego dnia letniego. A tymczasem śnieg ciągle zalega powyżej 1000 m npm, a im wyżej tym go więcej. Jest zimno i ślisko i coraz mniej widać, ale my już wspinamy się zielonym szlakiem na przełęcz pod Kopą.  Tak sobie myślę teraz, że może rozsądniej byłoby wtedy zawrócić jak większość turystów których mijaliśmy, ale grań nęciła, wyzywała i prowokowała.  No przecież to łatwy szlak. Jednak już samo podejście po zmrożonym śniegu było trudne i trzeba było uważać żeby się nie poślizgnąć bo można było po rozjeżdżonym śniegu zjechać połowę drogi w dół (turyści schodzący z góry zwykle zjeżdżali na tyłkach tworząc coś w rodzaju wyślizganego toru. A może oni jednak chcieli wejść? No dobra- uznajmy, że schodzili). Przełęcz pod Kondradzką jest. Doszła kolejna niedogodność czyli to co zwykle występuje na grani- silny wiatr. Teren tu jest bardzo zmienny. Momentami idzie się po suchych skałach, by za moment wejść na dwu metrową pokrywę śnieżną.  Łatwo jest zgubić szlak czego nie uniknęliśmy, wtedy Strach pukał już nas w ramię przedstawiając swoje koleżanki- Obawę i Panikę. Na szczęście w pobliżu kręcił się jeszcze Rozsądek, który zawsze ma w plecaku odrobinę trzeźwego myślenia. Dzięki temu szybko odszukaliśmy szlak. Dalej było jeszcze kilka stresujących miejsc. Jedno to było przejście pod 3 metrowym nawisem śnieżnym. Przechodząc pod nim (a właściwie to obok, bo tworzył on coś w rodzaju ściany wzdłuż której biegła ścieżka)akurat przypomniał mi się artykuł, który czytałem przed wyjazdem o „zabójczych nawisach”. W prawdzie chodziło o inne nawisy, ale wyobraźnia na wysokości 1800 m npm w wietrzny pochmurny dzień jakoś dziwnie jest pobudzona. Były jeszcze wąskie ścieżki w poprzek ośnieżonego zbocza, pod którym była…. mgła, a w tej mgle mogło przecież być wszystko, na przykład przepaść, albo urwisko, albo niewiadomo co jeszcze, ale lepiej tego nie sprawdzać. Może jednak lepiej było zawrócić na podejściu, jak miało to jeszcze sens? Bo teraz już nie miało.  Minęliśmy już  Goryczkową Czubę (1913), więc do Kasprowego już rzut beretem. A właśnie- Kasprowy! O której to zjeżdża ostatni kurs na dół? Koło 18ej? A która jest? Prawie 17! Niby nie daleko już ale w tych warunkach i zmęczeniu prędkość marszu nie jest zbyt wielka, a perspektywa schodzenia pieszo z Kasprowego niezbyt umilała tego marszu. Ale zdążyliśmy. I to na przed ostatni zjazd, bo byliśmy bliżej niż nam się wydawało.
Lekcja z tego płynie taka: zimowa aura w Tatrach czyni z prostych szlaków ciężkie i niebezpieczne przejścia. Jakież to prozaiczne, a zarazem łatwe do zapomnienia.

Dzień Trzeci.
Trzeciego dnia nie będę opisywał, bo przesiedzieliśmy go prawie całego pod schroniskiem na Kondradzkiej Hali popijając kawkę, stękając z powodu nadwyrężonych dniem poprzednim mięśni, i podziwiając grań którą pokonaliśmy. Była piękna słoneczna pogoda.
Panoramy: {gallery}Fotografia/gory/2009_05_01_tatry/pan:590:100{/gallery}

2009 03 21-23 Pieniny

  • Kategoria: Góry
  • Odsłony: 5510

{gallery}Fotografia/gory/pieniny{/gallery}

Pierwszy dzień naszej wędrówki to jednocześnie pierwszy dzień wiosny. I rzeczywiście na nizinach można już poczuć pierwsze wiosenne podrygi przyrody. Ale nie tutaj. W Pieninach, przez cały czas wyprawy, od Wąwozu Homole aż po Krościenko idziemy zaśnieżonym, nieprzetartym szlakiem (za wyjątkiem odcienku czerwonego wzdłuż Dunajca). Oczywiście im wyżej, tym więcej śniegu. Pogoda mieszana, czasami zaświeci słońce, jednak większość czasu niebo pokrywają chmury, i to najczęściej śniegowe. Wchodząc na Trzy Korony i Sokolice nie było inaczej.

Na szlakach pusto. Tylko przy wejściu na Wysoki spotkaliśmy jedną osobę, przy zejści z niej dwie, a na Sokolicy ślady jednej osoby. Szlaki na najbardziej popularne szczyty w Pieninach, te które latem są pełne turystów, i gdzie w niektórych miejscach trzeba się ustawiać w kolejce, teraz zimą są puściutkie jak mój termos po dwóch dniach wędrówki. I nic dziwnego albowiem niektóre fragmenty trzeba brnąć po pas w śniegu, a sporą część po kolana. Czas przejść wydłuża się czasami dwukrotnie. Marsz po głębokim, mokrym i ciężkim śniegu daje ostro w kość i wymaga sporej inwestycji energii.

Uwagi:
Jeśli wybieracie się zimą w Pieniny warto wiedzieć:
-Noclegi w Szczawnicy są bardzo drogie (między 40 a 50zł od osoby), za to za miedzą czyli w Krościenku prawie o poławę tańsze
-Schronisko "Trzy Korony"
jest rewelacyjnie zlokalizowane, ale ze schroniskiem ma niewiele wspólnego, wpisuję go na czarną listę. Dlaczego? Chrakterem przypomina hotel, błędnie więc figuruje jako schronisko. Cena za nocleg to ok 40 zł. O ósmej rano gdy chcieliśmy wejśc po pieczątkę było zamknięte. I nikt nie raczył wyjść. Pięć minut niżej w Sromowcach można znaleźć nocleg za 20 - 25 zł.
-Schronisko "Pod Durbaszką"
  jest bardzo przyjemnie, i takie jak być powinno, ale z pewnością wiele osób zainteresuje fakt, że nie ma tam piwa, i obowiązuje totalny zakaz palenia tytoniu na terenie schroniska.
-
Za to idąc przełomem Dunajca, można nieźle zjeść za przyzwoitą cenę w Czerwonym Klasztorze (po słowackiej stronie), przyjmują tam złotówki.
-Schronisko "Orlica" jest zimą nieczynne.
-podobnie jak przewóz promowy na niebieskim szlaku.


Panoramy: {gallery}/Fotografia/gory/pieniny/pan:590:100{/gallery}

2009 03 10 Pilsko

  • Kategoria: Góry
  • Odsłony: 5322

{gallery}Fotografia/gory/pilsko 2{/gallery}

Przyszło mi do głowu razu pewnego, żeby nie byłem jeszcze zimą na drugim co do wielkości szczycie w całym Beskidzie Śląskim i Żywieckim- Pilsku (1557). Pojechałem w ciemno. Nie wiele udało się pozyskać z internetu informacji co do stanu szlaków. Oczywicie tradycyjnie już pogoda była zupełnie inna niż przewidywano na Pogodynce.

Jest 10 marca, typowa zimowa aura, w cholere śniegu. Ktoś w necie pytał czy to prawda, że szlaki są ratrakowane. Odpowiadam bo widziałem- tak szlaki są ratrakowane, ale narciarskie. A to, że niektóre trasy piesze pokrywają się z narciarskimi to już inna historia- ale warto skorzystać. Pilsko to góra naszprycowana trasami zjazdowymi. Centrum narciarskie Beskidu. Dlatego wybierając się zimą trzeba się spodziewać setek narciaży i ani jednego turysty pieszego (no chyba, że akura ja będę w pobliżu). Bez problemu można wejść na Halę Miziową trasami narciarskimi. Powyżej natomiast głęboki śnieg. Idąc na szczyt trzeba się liczyć, że od schroniska na hali trzeba będzie iść nie przetartym szlakiem. Ale stąd do szczytu już nie daleko.

Do Hali Miziowej spora widoczność, piękna pogoda. Powyżej chmury, ostry wiatr niosący igiełki lodu i spory spadek temperatury.

Ale co najważniejsze- zimą na Pilsku jest równie pięknie jak latem.

(Ps; nigdy, ale to nigdy nie jedzcie kwaśnicy w schronisku na Hali Miziowej)

Panoramy: {gallery}Fotografia/gory/pilsko 2/pan:590:100{/gallery}

2009 02 07 Hala Rysianka

  • Kategoria: Góry
  • Odsłony: 5408

{gallery}Fotografia/gory/hala rysianka{/gallery}

Panoramy: {gallery}Fotografia/gory/hala rysianka/pan:590:100{/gallery}


2008 12 15Karkonosze, Śnieżka

  • Kategoria: Góry
  • Odsłony: 6717

{gallery}Fotografia/gory/karkonosze sniezka{/gallery}

Wyprawa trwała 3 dni, skład 4 osoby. Kiedy wchodziliśmy w pierwszy dzień do schroniska, trochę zmartwiło mnie totalne zachmurzenie i zamglenie (Na Śnieżce średnio 306 dni w roku notowana jest mgła.Wtedy to najwyższy szczyt Karkonoszy ukryty jest w chmurach). Jednak gdy obudziliśmy się nazajutrz słońce lizało grań Kotła Małego Stawu, nad którym jest Strzecha Akademicka, a na niebie przesuwały się zaledwie pojedyncze chmurki, które najwyraźniej nie miały złych zamiarów w stosunku do słońca. Szybkie śniadanie i na szlak. Cel to oczywiście Śnieżka. Krajobraz przykryty grubą warstwą śniegu. Mroźny wiatr wyrzeźbił tysiące wspaniałych form w bryłach śniegu i lodu, które można się domyślać, są tam gdzieś pod spodem drzewami, krzakami, może kamieniami, a może to tylko skamieniałe trolle. Wschodzące słońce kładło za tymi wszystkimi formami długie cienie, co stanowiło niesamowity efekt. Cały ten płaskowyż nasuwa na myśl słowa takie jak: mars, kosmos, o Boże, ja pierdykam itd.. A nad tym wszystkim góruje wszechobecna Śnieżka. Podejście pod nią to jedna wielka ślizgawica (co notabene fajnie można wykorzystać przy schodzeniu- to zadziwiające jak długie odcinki można przejechać na butach, oraz od czasu do czasu na tyłku). Cóż można napisać o widokach ze szczytu- to należy zobaczyć. Trzeba poczuć przestrzeń, a cholerny aparat fotograficzny czuje co najwyżej współczynnik przestrzeni barwnej rejestrowany na pikselach matrycy, i to jeszcze w zakresie tonalnym chyba ze sto-krotnie mniejszym niż posiada oko ludzkie. No ale próbować trzeba. Kawka w restauracji w Obserwatorium Meteorologicznym, zdjęcia pamiątkowe, kilka jeszcze rzutów okiem i w dół. Przechodząc koło pomarańczowego schroniska zwanego Śląski Dom, oczywiście nie omieszkaliśmy żeby się tu zatrzymać na jakiś posiłek i po pieczątkę. Dalej przez Przełęcz pod Śnieżką, czeską stroną w kierunku schroniska Lucni Bouda (jak do diaska robi się te czeskie znaczki nad literkami na polskiej klawiaturze ?!?). Polodowcowe Dziedzictwo Karkonoszy i cała ta Równina pod Śnieżką to raj dla narciarzy biegowych, i tych drugich narciarzy z taką mini paralotnią co to ich za pomocą nieustającego tam wiatru ciąga  po całych tych płaskowyżach w te i z powrotem. Czyli inaczej mówiąc- w dalszym ciągu jesteśmy na Marsie. Słońce wykonało już większą część swojej zimowej drogi i rzuca teraz cienie w drugą stronę, a światło ma cieplejszą barwę co daje niesamowity efekt na tych niekończących się płaskowyżach- ciepłe, prawie pomarańczowe światło na śniegu i ciemnobłękitne, prawie granatowe cienie. Masakra. My tymczasem naginamy granią wzdłuż kotłów Małego i Dużego Stawu szlakiem czerwonym.  Niższymi partiami przelewają się popołudniowe chmury przez które przechodzimy, a to dodaje do całości nutkę mroczności. Powrót do Akademickiej Strzechy, ciepły posiłek i postanowienie że jutro wstajemy wcześniej.

Rano piękny wschód słońca nad zalewającymi cały świat dookoła chmurami, tutaj słowa typu: magia, bajka, o ja ..., ale kolory, itd. Do góry wzdłuż kotłów do Słoneczników. Tutaj się rozdzielamy, dziewczyny schodzą żółtym do Karpacza, a ja z Tomkiem czerwonym (Główny Szlak Sudecki im. M.Orłowicza) do Przełęczy Karkonoskiej.  Cały czas prosto po zboczu. Jest rano, ani jednego turysty, ślady z poprzedniego dnia zasypał nawiany śnieg, jesteśmy sami na szlaku, pustka, cicho, Mars. Do pewnego momentu. Nagle jakby ktoś wysypał narciarzy biegowych z worka prosto na szlak. Ciągłe mijanki. I tu obserwacja: Jeśli mówię do mijającego turysty "cześć" to okazuje się że to czech i odpowiada "ahoj", a gdy mówię "ahoj" mogę być na 100% pewien, że to będzie polak i usłyszę "cześć". Cały ruch narciarzy odbywa się w przeciwnym kierunku, od Przełęczy Karkonoskiej do której idziemy, tak więc powstaje wrażenie jakbyśmy szli pod prąd. Niemniej docieramy jednak do celu, i tutaj postój na kawkę, zupę i pieczątkę w charakterystycznym schronisku o wdzięcznej i chyba adekwatnej jeśli potraktować ją jak sugestie czasoprzestrzeni w jakiej się schronisko znajduje nazwie "Odrodzenie". Przeżycie natury mistycznej. Nie da się opisać. Ale czas już zaczyna gonić, a my musimy jeszcze wrócić, planowo zielonym szlakiem do Pielgrzymów (wg mapy ok 1,30h drogi). Tylko gdzie jest ten zielony szlak?? Znajdujemy w końcu znak na drzewie. Problem w tym że szlakiem tym nikt nie szedł od wieków, i jedynie zielona strzałka na drzewie świadczy o tym, że tu w ogóle jest jakiś szlak. Z trudem odnajdujemy drugi znak, a potem już idziemy na czuja bo nie ma szans żeby w gęstym zaśnieżonym lesie  znaleźć cokolwiek oprócz gęstego zaśnieżonego lasu. I tak oto zygzakując nieco, schodzimy za bardzo z kierunku, mylnie biorąc Ptasie Skały za skały zwane Pielgrzymami, jednym słowem gubimy się w lesie. Idziemy cały czas na przełaj, co chwilę wpadając po pas w śnieg. No widoki piękne, ale po jakiś dwóch godzinach zaczynamy się nieco niepokoić faktem, że nie trafiliśmy jeszcze na żaden szlak, ani na Pielgrzymy. Coraz zimniej, ja mam pełne buty śniegu, odczuwamy spore zmęczenie brnąc przez głęboki śnieg. W końcu trafiamy jakoś na ścieżką, którą docieramy do górskiej drogi, gdzie spotykamy sympatycznych ludzi z dokładną mapą, którzy uświadamiają nam gdzie właściwie jesteśmy. Uff. Droga do żółtego szlaku i w dół do Karpacza gdzie szczęśliwie czekają na nas dziewczyny i ostra bura :-) .

Podsumowując - Karkonosze to przepiękne miejsce. Mają swój charakterystyczny klimat, a zima jest tu czymś wyjątkowym. Wyjazd uznaję za jeden z najlepszych. Odczuwam potrzebę ponownej tu wizyty. Pewnie gdzieś w okolicy lata.

Panoramy: {gallery}Fotografia/gory/karkonosze sniezka/pan:590:100{/gallery}



2008 12 03 Babia Góra

  • Kategoria: Góry
  • Odsłony: 5513

{gallery}Fotografia/gory/babia gora 3{/gallery}

Podobno trafić na piękną pogodę na Babiej jest niezwykle trudno, co zresztą potwierdzają dwa poprzednie wejścia. W moim przypadku przysłowie "do trzech razy sztuka" idealnie się sprawdziło. Ani jednaj chmurki nad Diablakiem.  Od Przełęczy Brona, przez całą drogę granią do szczytu, piękne, bogate w kolory widoki, zimowy pejzaż górski zarówno po stronie polskiej jak i słowackiej (z pewnym jednak naciskiem na tą drugą stronę). Tatry jak na dłoni - całe. Można sobie stąd studiować wszystkie szczyty Tatr polskich i niektóre słowackich.Chmury nad tartami zmieniały się z minuty na minutę, co dawało za każdym kolejnym spojrzeniem zupełnie odmienny krajobraz. Próbowałem jakoś to przekazać na poniższej dokumentacji fotograficznej, jednak to jest włąśnie jedna z tych wypraw w góry, przy której trzeba podkreślić jak bardzo fotografia nie oddaje przestrzeni widzianej okiem ludzkim. Mimo to zapraszam do oglądania fotografi. [/tab]

Panoramy: {gallery}Fotografia/gory/babia gora 3/pan:590:100{/gallery}

Rysuję od najmłodszych lat. W szkole zdarzało się, że niektóre zeszyty miały od tyłu więcej rysunków niż zapisanych lekcji od przodu. Przez lata fascynowały mnie różne sztuki wizualne. Poznałem fotografię, malarstwo, rzeźbę, grafikę komputerową i warsztatową, projektowanie i wiele innych, ale w sercu zawsze miałem rysunek. Zawsze dużą wagę przykładam do warsztatu. Lubię eksperymentować i nie cierpię zamykać się w konwenansach. Jak już coś robię, to robię to dobrze. Kowadło Artblog, to strona którą prowadzę od kilkunastu lat, jeszcze od czasów kiedy w całości pisałem ją ręcznie w htmlu. Robiłem wtedy wpisy na temat technik malarskich nie wiedząc nawet, że była to pierwotna forma aktywności, którą dzisiaj nazywamy blogowaniem. Dziś blogów jest tysiące, mimo to staram się, aby moja strona - podobnie jak twórczość - była rzetelna i autentyczna.

Moje Książki